Nie domagajmy się od dzieci szacunku, starajmy się na niego zasłużyć.

Zamiast czekać, aż system zatrudni psychologów w każdej szkole, warto zastanowić się gdzie tkwią przyczyny. Dosypanie pieniędzy na szkolne etaty dla psychologów będzie świetnym alibi, ale jestem pewien, że niczego nie zmieni. Choćby z tego powodu, że pieniądze jakie zaoferuje ministerstwo z pewnością nie zachęcą do pracy doświadczonych specjalistów.

„W ostatnich latach skokowo wzrasta liczba samobójstw oraz prób samobójczych wśród młodzieży w Polsce. Samobójstwo jest obecnie najczęstszą przyczyną śmierci polskich dzieci, wyprzedza choroby nowotworowe i wypadki komunikacyjne. Eksperci wskazują, że wzrost ten nałożył się na zmiany dokonywane w systemie edukacji, między innymi likwidację gimnazjów.” 1

Jak i kiedy to się stało? Dlaczego sytuacja jest tak dramatyczna?

Wszystkiemu winny jest internet! No tak, zapomniałem. Całe zło świata jest przecież w internecie; może jeszcze trochę ukrywa się w telewizji. 

Poza treściami bezdyskusyjnie szkodliwymi, można tam znaleźć mnóstwo fałszywych modeli szczęścia, którego wszyscy poszukujemy:

  • kariera za wszelką cenę,
  • nie pasujesz do modelu, który ktoś wykreował – jesteś gorszy,
  • wyglądasz inaczej – jesteś gorszy,
  • nie jesteś idealny – jesteś gorszy,
  • nie masz tylu lajków, co ktoś inny? zrób coś, żeby mieć…bo – będziesz gorszy,
  • dopasuj się bo – będziesz gorszy.

Zgadza się, internet jest zły. 

Telewizja… Tutaj jest dużo łatwiej, bo ilości treści nie można nawet porównywać z internetem. Zatem krótko: jeśli telewizja bezczelnie, ordynarnie, bezkarnie kłamie i jest ok, to dlaczego inni nie mogą? Jeśli również dzieci wystawiane są na ocenę celebrytów ku uciesze widzów, którzy mogą dołożyć swoje trzy grosze na tej arenie wysyłając sms, to może tak musi być? Jedno jest pewne: trzeba się konfrontować, walczyć, toczyć bitwy (nawet na głosy), zwyciężać. Dobrze brzmiące słowa, tyko nie dziwmy się później, że niektórzy polegną.

Zgadza się, telewizja jest zła.

Ale co ma wspólnego szkoła z siedliskiem zła: internetem i telewizją?

Gdzie uczymy oceniania?

Gdzie uczymy porównywania?

Gdzie uczymy rywalizacji?

Gdzie nagradzamy doskonałość?

Gdzie nagradzamy posłuszeństwo?

Czy to nie jest przypadkiem fundament systemowej edukacji?

„Wielu nauczycieli uważa rywalizację za pozytywny mechanizm, motywujący uczniów do pracy. Nie każdy jej aspekt jest dla nich jednak korzystny. Badania psychologów dowodzą, że rywalizacja i współzawodnictwo mają pozytywny wpływ na rynek, sport czy funkcjonowanie demokracji, jednak młodzież zachęcana do rywalizacji opartej na porównywaniu się z innymi, podszytej lękiem, częściej wykazuje skłonności depresyjne lub podwyższony neurotyzm.” 2

Zawsze podczas dyskusji na temat ocen pojawia się natychmiast słowo „ale”, niezależnie czy rozmawiam z profesorem, kolegą nauczycielem, czy kimś pracującym w zupełnie innej branży. Ciekawe ilu z was w tej chwili powiedziało w myślach: „no tak, ale…”.

Otóż nie ma żadnego „ale”. Ocenianie, mające na celu wzbudzanie rywalizacji, nagradzanie lub karanie, jest złe. Koniec i kropka. 

Czy każda ocena jest zła? Ocena poprzedzona konstruktywnym feedbackiem, która wskazuje uczniowi kierunek, może być wspierająca. Ale to temat na odrębną dyskusję.

Jeśli spytacie mnie, czy można czegoś nauczyć bez wystawiania ocen, odpowiem bez wahania: oczywiście.

Uczniowie, którzy mają motywację wewnętrzną, naprawdę chcą grać coraz lepiej, nie potrzebują żadnych ocen. Ci, którzy najwięcej pracują, najmniej interesują się ocenami. Wystawiam je bo muszę, taki jest system, nie mam wyjścia. 

W szkole systemowej nie wybieramy sobie uczniów. W systemowych szkołach muzycznych istnieje wprawdzie rekrutacja (badanie przydatności), ale na jej podstawie niczego nie można przesądzić. Często zdarzają się pomyłki w obie strony. 

Co więc począć z uczniem, który nie ma motywacji wewnętrznej, jest mniej zdolny, boryka się z wieloma innymi trudnościami?  

Trzeba tutaj wyraźnie zaznaczyć, że nie ma czegoś takiego jak „równe szanse”. Uczniowie mają różne zdolności, predyspozycje, mniej lub bardziej wspierających rodziców, różne warunki do ćwiczenia na instrumencie, różne możliwości  w dostępie do jakości instrumentów i akcesoriów. 

Nie ma, nie było i nigdy nie będzie równych szans.

Co więc możemy zrobić kiedy uczeń napotyka problemy, kiedy motywacja wewnętrzna spada? 

Jeszcze bardziej motywować ocenami!

To jednak prosta droga do znienawidzenia przez ucznia muzyki lub osłabienia jego samooceny. 

Jak zatem pomóc uczniom, unikając zagrożeń, o których mowa? Poza wysokimi kompetencjami muzycznymi i pedagogicznymi, konieczna jest odwaga.

Żyjemy w czasie wszechobecnych fake newsów. Dezinformacja, manipulacja i kłamstwo stały się najsilniejszą bronią w walce o wpływy, pieniądze i władzę. Bardzo trudno jest wyrwać się z pajęczyny obrzydliwych technik i algorytmów, które nas owymi technikami bombardują w social mediach. Dzieci są szczególnie narażone na skutki tych masowo praktykowanych działań. Dlatego zadbajmy o to, żeby miały czasem szansę na odpoczynek od kłamstw i manipulacji. 

Trzeba mieć dużą odwagę, żeby mówić uczniom prawdę. Prawda jest zazwyczaj niewygodna, ale sądzę, że jej brak w dużej mierze odpowiada za problemy psychiczne uczniów.

Oto kilka niewygodnych przekonań dotyczących nauki gry na instrumentach w szkole muzycznej.

Uczniowie mają równe szanse – FAŁSZ

Wysokie oceny i sukcesy konkursowe sprawią, że w przyszłości zrobisz karierę – FAŁSZ

Jeśli nie nauczysz się w szkole, zmarnujesz jedyną szansę na rozwój – FAŁSZ

W życiu zawodowym oceny będą ważne – FAŁSZ

Szkoła zadba o Twoją przyszłość – FAŁSZ

Wydaje się, że to nieprawda?

Równe szanse:

Po pierwsze wszyscy mają równy dostęp do edukacji. Tak, do edukacji mają, ale do takiego samego poziomu kształcenia już nie. Wspomniane predyspozycje i możliwości również nie są równe.

Osiągnięcia i oceny:

Przykładów tego, że zupełnie przeciętni uczniowie mogą zrobić karierę jest bardzo dużo.

Tak samo, jak wzorowi uczniowie wcale nie muszą poradzić sobie w życiu zawodowym.

Czas nauki szkolnej, to jedyna szansa:

Absolutnie nie. Sam nauczyłem się wszystkiego, czego obecnie potrzebuję do pracy artystycznej dopiero po studiach (nie mówię tutaj o technice gry). O tym jak skomplikowana jest praca nauczyciela również dowiedziałem się po studiach. Praktyczną wiedzę o funkcjonowaniu szkoły zdobyłem już pracując. To tylko moja historia, podobnych przykładów jest całe mnóstwo.   

Oceny w życiu dorosłym:

Są zupełnie bez znaczenia. Liczy się to, czy potrafię grać, czy jestem uniwersalnym muzykiem, czy potrafię współpracować z ludźmi. Nikt w filharmoniach, teatrach, przy okazji dziesiątek różnych projektów artystycznych nie zapytał mnie o oceny. Jedynym miejscem, w którym potrzebowałem dyplomu ukończenia studiów, żeby dostać pracę była szkoła muzyczna.

Szkoła zadba o Twoją przyszłość:

Przecież to prawda. Po ukończeniu I stopnia szkoły muzycznej możesz kontynuować naukę w II stopniu, po ukończeniu II stopnia, możesz iść na studia, po ukończeniu licencjatu możesz robić magisterkę, po magisterce – doktorat, itd…

Takie jest założenie edukacji muzycznej od samego początku, od I stopnia szkoły muzycznej. Wymagania są takie, aby każdy uczeń, po każdym stopniu był gotowy do kolejnego.

Gdybyśmy wszyscy wzorowo wypełniali te założenia, każdego roku przybywałoby kilka tysięcy profesorów sztuki. Przecież to absurd.

„(…) kompetencja akademicka poważnie zdominowała nasze pojmowanie inteligencji, ponieważ uniwersytety stworzyły system edukacji na swoje podobieństwo. Zastanówcie się, cały system edukacji na świecie to przeciągły proces osiągania coraz wyższych stopni naukowych.(…) Za 30 lat, w oparciu o dane UNESCO, na całym świecie, będziemy mieli więcej absolwentów niż kiedykolwiek wcześniej w naszej historii.(…) Nagle, okazuje się, że stopnie naukowe nic nie znaczą. Czyż nie? Za moich czasów, jeśli miałeś tytuł, miałeś też pracę. Jeśli nie miałeś pracy, oznaczało, że jej zwyczajnie nie chciałeś (…) Teraz dzieci z tytułami naukowymi wracają do domów, żeby pograć w gry video, bo potrzebna jest magisterka, tam gdzie wcześniej wymagano licencjatu, albo doktorat, żeby dostać inną pracę. Jest to proces inflacji akademickiej, która sygnalizuje, że struktura edukacji osuwa nam się spod nóg.” 3

Widzimy wyraźnie, że założenia edukacji muzycznej są tak naprawdę wyłącznie teoretyczne. Oczywistym jest, że większość absolwentów SM I st. nie będzie kontynuować nauki w II st. Tak samo większość absolwentów SM II st. nie będzie aspirować do kolejnych szczebli systemu. 

Uczeń, który nie jest w stanie sprostać wysokim wymaganiom umożliwiającym kontynuację nauki na kolejnym stopniu edukacji, musi otrzymać niższą ocenę. Dlatego wszystkich uczniów powinniśmy kształcić w taki sposób, aby finalnie zostali solistami. Rozejrzyjmy się uważnie wokół! Ilu jest koncertujących solistów? Dla ilu z nich koncerty solowe to jedyne źródło dochodu? Ostatnia, bardzo wąska grupa to nie tylko najlepsi, ale również wybitni artyści, którzy bardzo świadomie i konsekwentnie kierowali swoją karierą.

 „…niemal wszyscy studenci pierwszego roku zapisują się jednocześnie do Studium Pedagogicznego na wszelki wypadek. Powiedzenie im, zwłaszcza studentom z wydziałów instrumentalnych, że większość z nich będzie uczyła w szkołach, traktowane jest niemal jak obraza. A takie są statystyki. Większość z nich wraca do szkół, by uczyć. Jest to normalna kolej rzeczy. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że w szkołach muzycznych tworzona jest iluzja kariery solistycznej. Uważam to za niemoralne” 4

W pełni zgadzam się z tą opinią. Trzeba mieć odwagę, aby wprost mówić uczniom prawdę. Nie ma niczego złego w tym, że nie będzie się wybitnym. Nie trzeba być najlepszym, aby czerpać radość z muzyki. W tym miejscu może pojawić się zarzut, że postuluję za obniżaniem poziomu, że chcę legitymizować bylejakość. Absolutnie nie, wręcz przeciwnie. Uważam, że szkolnictwo artystyczne w Polsce nie ma się czego wstydzić, możemy szczycić się bardzo wysokim poziomem i należy dokładać wszelkich starań aby tak pozostało. 

Jednak stawianie wszystkim najwyższych wymagań jest niedorzeczne i niebezpieczne.

Moim zdaniem uczeń szkoły muzycznej powinien mieć MOŻLIWOŚĆ zdobycia jak najwyższych umiejętności, NIE OBOWIĄZEK. Obowiązek wysokiego poziomu gry powinien być zachowany bezspornie dla studentów Akademii Muzycznych. Jeśli owi studenci będą mieli w przyszłości zostać nauczycielami gry, powinni wynieść z uczelni wyższej równie wysokie kompetencje pedagogiczne. W tym aspekcie niestety jest jeszcze bardzo dużo do zrobienia, choć trzeba przyznać, że sytuacja jest coraz lepsza.

Obowiązek bycia doskonałym może stać się przyczyną dramatów młodych muzyków. Tym dramatom mogą zapobiec tylko świadomi i odważni dorośli. Świadomi tego, że uczeń nie jest ich wierną reprezentacją, że jest autonomiczny. Świadomy i odważny nauczyciel potrafi zdystansować się zarówno do sukcesów swojego ucznia jak i jego porażki.

Odwaga jest niezbędna do mówienia uczniom prawdy o nierównych szansach, karierze, ocenach, konkursach. O tym, że nie sukces daje satysfakcję tylko rozwój. Ale żeby uczeń mógł przyjąć ową  prawdę, nauczyciel musi sam w nią wierzyć. Ucznia nie da się oszukać, można nim tylko manipulować. 

Mówienie o odwadze w kontekście edukacyjnym może okazać się zbyt patetyczne. Wielu z nas, nauczycieli, rodziców, może zbagatelizować ten problem. Ale kiedy przyjrzymy się głęboko własnej edukacji, nie mówiąc już o edukacji naszych rodziców i dziadków, dostrzeżemy wiele przerażających praktyk i technik wychowawczych. Temat własnych złych doświadczeń z przeszłości jest powszechnie idealizowany, zazwyczaj towarzyszy mu uśmiech i twierdzenie, że „jakoś wyrośliśmy na porządnych ludzi”. To prawda: „jakoś”.

„W podręcznikach wychowania znajduje się zawsze to samo zalecenie: nie należy rozpieszczać dziecka zbytnią miłością i względami (co się określa jako „małpią miłość”), tylko od samych początków trzeba je hartować do prawdziwego życia. Psychoanalitycy wyrażają się na ten temat nieco inaczej, mówią na przykład, że „dziecko należy przygotować do znoszenia frustracji”, jakby się tego nie mogło nauczyć od samego życia” 5

Nie wydaje się nam to znajome? Przecież dziś także bardzo dużo mówi się o tym, że „dzieci są zbyt rozpieszczane”, że „trzeba podcinać skrzydełka”, że „co nas nie zabije to nas wzmocni”. Niestety powyższy fragment pochodzi z podręczników „czarnej pedagogiki”.

To dzięki nim formowało się posłuszne pokolenie, nauczone bezkrytycznego szacunku do starszych i przełożonych, pokolenie, które później wybrało i wyniosło na szczyty władzy największego zbrodniarza w historii. 

„Należy przypomnieć mądrym rodzicom, by już bardzo wcześnie uczynili ze swego dziecka istotę uległą, potulną i posłuszną i przyzwyczaili je do przełamywania własnej woli. Jest to głównym zadaniem moralnego wychowania i jego zaniechanie jest największym błędem, jaki można popełnić.” 6

Ilu ludzi jeszcze dziś jest przekonanych, że dzięki takiej postawie można wychować naprawdę porządnych, wielkich ludzi? Zapewniam, że wielu.

„Ja także byłem głęboko wierzący, tak jak może być chłopiec w moim wieku, i bardzo poważnie traktowałem swoje religijne obowiązki. Modliłem się z prawdziwym dziecięcym skupieniem i gorliwie wypełniałem powinności ministranta. Byłem wychowywany przez swoich rodziców, by odnosić się do wszystkich dorosłych, a szczególnie ludzi starszych, z uszanowaniem, niezależnie od tego, kim byli. Nauczono mnie, że jest moim najwyższym obowiązkiem pomagać każdemu w razie potrzeby. Ze szczególnym naciskiem mnie pouczano, że mam spełniać bezzwłocznie wszystkie życzenia i polecenia rodziców, nauczycieli, księdza i innych, właściwie wszystkich dorosłych, aż do oddawania im posług osobistych, i nic nie mogło mnie od tego zwolnić. Miało być zawsze tak, jak oni powiedzieli. Te zasady, w których byłem wychowywany, tak weszły mi w krew, że stały się moją drugą naturą” 7

Jest to piękne świadectwo dobrze wychowanego człowieka. Ów człowiek był tak dobrze wychowany, że nie przeciwstawił się odpowiedzialnemu zadaniu, które mu powierzono w trakcie kariery zawodowej. Rudolf Hess, o którym mowa, posłusznie przyjął obowiązek kierowania Obozem Śmierci w Oświęcimiu i bardzo gorliwie zrealizował zadanie, można powiedzieć, że na szóstkę!

Ktoś może mi zarzucić, że posługuję się odosobnionym przykładem zbrodniarza, aby udowodnić jakieś wydumane tezy, żeby wzbudzić skrajne emocje. Nie, to nie jest jeden przykład. Jest ich bardzo wiele, nie tylko w historii Niemiec. Tam jedynie przybraly niespotykane dotąd, i najbardziej przerażające rozmiary. Zalecenia wychowawcze sprzed dwustu lat, ze szczególną gloryfikacją czwartego przykazania, nadal są obecne. Żeby je dostrzec trzeba mieć odwagę pokonać mechanizm wyparcia. 

„Pozwólcie waszemu wychowankowi chodzić własnymi drogami, odmiennymi od waszych. Niech zawsze będzie przekonany, że sam jest sobie panem, podczas kiedy w rzeczywistości, to wy macie nad nim panować. Nie ma doskonalszej formy podporządkowania niż ta, która przybiera pozór wolności. (…)Niewątpliwie wolno mu robić, co zechce, ale wolno mu chcieć tylko tego, czego wy sobie życzycie, by zechciał. Nie powinien zrobić żadnego kroku, którego wy byście nie przewidzieli, nie powinien otworzyć ust, byście wy nie wiedzieli, co chce powiedzieć.” 8

Oburzające, okropne, nieludzkie!!! Ale czy na pewno są to tylko zalecenia „złych Niemców”? 

Przecież jeszcze bardzo niedawno toczyły się w Polsce (nie w Niemczech) spory na temat wychowawczych klapsów!

Żeby zmienić oblicze edukacji, „wychowania”, potrzebne są zmiany pokoleniowe, ale nie ma mowy o zmianie, jeśli nie zaczniemy od siebie, nie zaczniemy dziś. 

W 1977 roku miano wprowadzić w Szwecji zakaz bicia dzieci; 70% ankietowanych obywateli była przeciwna zakazowi, ale w 1997 roku już tylko 10%. 9

„Ogół zaleceń wychowawczych zdradza w sposób bardziej lub mniej widoczny, że chodzi w nich o liczne i bardzo rozmaite potrzeby dorosłych; ich zaspokajanie nie tylko nie sprzyja rozwojowi dziecka, ale mu wręcz przeszkadza. Dotyczy to także takich przypadków, kiedy dorosły jest szczerze przekonany, że działa jedynie dla dobra dziecka.

Potrzebami takimi są: po pierwsze, nieświadoma potrzeba przekazania dalej przecierpianych dawniej upokorzeń; po drugie, potrzeba znalezienia ujścia dla tłumionych uczuć; po trzecie, potrzeba posiadania kogoś, kim można by komenderować i manipulować; po czwarte, potrzeba podtrzymywania dla własnej samoobrony idealizacji swego dzieciństwa i rodziców, by potwierdzić w ten sposób słuszność swoich, takich samych jak rodzicielskie, zasad wychowawczych; po piąte, lęk przed wolnością; po szóste, obawa przed tym, co zostało wyparte, a co znów odkrywa się w swoim dziecku, w którym ponownie zwalcza się to, co zabiło się przedtem w samym sobie; i wreszcie po siódme, potrzeba wzięcia odwetu za to, co się samemu przecierpiało.

(…) Ponieważ każde wychowanie kieruje się przynajmniej jednym z wyżej wymienionych motywów, okazuje się w najwyższym stopniu przydatne, by z wychowanka zrobić dobrego wychowawcę.” 10

Każdy z nas powinien się zastanowić w jaki sposób może już teraz pomóc własnym dzieciom i uczniom. Najlepszym, choć nie najprostszym sposobem jest przypomnieć sobie własne dzieciństwo bez wypierania i idealizowania. Uczmy się na błędach, patrząc w przeszłość i dbajmy o przyszłość, ucząc od najlepszych. 

Od wielu lat jako wzór przedstawia się fiński system edukacji. Nie chcę szczegółowo go opisywać (bo ten tekst nigdy się skończy 😉 Główne założenie systemu opiera się na idei amerykańskiego filozofa Johna Deweya, który w książce „Filozofia i cywilizacja” z 1931 roku postuluje aby uczenie opierało się na doświadczeniu i działaniu. Za podstawowe zadanie szkoły uważa pobudzanie wrodzonych zdolności i zainteresowań dzieci, które wiedzę zdobywają przy okazji. System fiński nie jest pozbawiony ocen, ale opierają się głównie na wynikach ucznia porównywanych z jego potencjałem, co wydaje się wreszcie uczciwe.

„Nie róbmy dzieciom wody z mózgu”, nie okłamujmy ich, nie manipulujmy, nie wzbudzajmy lęku, stańmy się ich partnerami, nie wydawajmy poleceń, pozwólmy im kwestionować i mieć własne zdanie, a z pewnością „wody” będzie mniej.

„Wychowawca, który uzasadnia swoje polecenia, otwiera zarazem drogę do wysuwania kontrargumentów i w ten sposób zmienia się jego pozycja wobec wychowanka. Ten wchodzi w pertraktacje i występuje jako równy wychowawcy. Taka równość jednak nie daje się pogodzić z szacunkiem, bez którego nie może się powieść żadne wychowanie.” 11

Nie domagajmy się od dzieci szacunku, starajmy się na niego zasłużyć.

Przypisy:

  1. https://ruchmuzyczny.pl/article/26?fbclid=IwAR3KyQZf1RD1UJv4GeJRS5DIXIVf9L3b81uwmcfGHtEEvlMEEJcS5pi7etI
  2. https://ruchmuzyczny.pl/article/26?fbclid=IwAR3KyQZf1RD1UJv4GeJRS5DIXIVf9L3b81uwmcfGHtEEvlMEEJcS5pi7etI
  3.  

4. https://ruchmuzyczny.pl/article/26?fbclid=IwAR3KyQZf1RD1UJv4GeJRS5DIXIVf9L3b81uwmcfGHtEEvlMEEJcS5pi7etI

5. Alice Miller. „Zniewolone dzieciństwo”, Apple Books, s. 368

6. F.S. Bock, Lehrbuch der Erziehungskunst zum Gebrauch für christliche Eltern und künftige Junglehrer, 1780, cyt. w: K. Rutschky, cyt. za: Alice Miller, op.cit., s. 113

7. R. Hess, 1979, cyt. za: Alice Miller, op.cit., s. 149,

8. J.J. Rousseau „Emil, czyli o wychowaniu” , cyt. za: Alice Miller, op.cit., s. 204

9. Alice Miller, op.cit., s. 13

10. Alice Miller, op. cit., s. 206

11. L. Kellner, 1852, cyt. w: K. Rutschky, cyt. za: Alice Miller, op.cit. s. 98